Święta, niby takie same, a jednak inne..

Od kilku lat rozpaczam nad faktem, że  święta (każde) nie mają już swojej magii i uroku. Jednak w tym roku spędzając je samotnie z dala od domu dotarło coś do mnie.
 Musze nadmienić, że ostatnimi czasy nie byłam zbyt pobożna, a do kościoła jakoś nie było mi po drodze. Jednak 3  tygodnie temu stwierdziłam, że w sumie co mi szkodzi hości i tak chodzą co tydzień to i ja mogę się wybrać, zobaczę jak jest no i na dodatek mogę się osłuchać z językiem.  Chodzę do katolickiego kościoła, ksiądz jest Hiszpanem i ma strasznie mocny akcent, czasem słówka makabrycznie przekręca, ale jest  pozytywny i uśmiechnięty więc na plus. Poza tym nie ma żadnego klękania i  komunia różni się odrobinę od tej w moim kościele. Mianowicie tu dostajesz  „opłatek” na rękę (co dziwne nie musi to być ksiądz, przynajmniej w moim rodowitym kościele nigdy się tak nie zdarzyło więc dla mnie było to trochę dziwne) i po bokach stoją osoby z winem w kielichach i o ile się chce można podejść i się „napić”. Co mnie zaskoczyło? To, że wszyscy idą do komunii, praktycznie nikt nie pozostaje w ławkach. Dzieci  idą wraz z rodzicami i otrzymują błogosławieństwo (u nas czasem lecz nie często, zależy od chęci rodziców/dzieci). Pieśni są  bardziej radosne i śpiewne oraz fakt, że się tu klaska śpiewając. Z tego co ostatnio zauważyłam, w pomieszczeniu obok jest tak jakby kafeteria – jednak wydaje mi się, że należy zapłacić za kawe/herbatę/ciastka oraz toaleta, nie wiem za bardzo jak wyglądają nowo wybudowane kościoły, zazwyczaj w Polsce miałam przyjemność chodzić to takich typów budowli w których szybciej człowiek zamarznie niż cokolwiek innego.
Co do samych świąt, to jak wspominałam w poprzednim poście od piątku byłam sama w domu i w sumie nie odczułam tych świąt. Co prawda zrobiłam żurek  (tak wyczyn życia zrobić zupę z torebki) i poszłam do kościoła, ale dopiero tu zrozumiałam, że pomimo tych wszystkich narzekań ostatnimi laty święta nadal mają wpisane w siebie pewne czynności bez których święta to nie święta. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale zatęskniło mi się za myciem okien, za sprzątaniem, za krzykiem mamy abym ruszyła cztery litery i się pospieszyła, za malowaniem jajek, za święceniem pokarmów, za wieczornym święcenia ognia, za porannym śniadaniem rodzinnym, które zawsze zaczyna się z przynajmniej 20 minutowym opóźnieniem,  za spotkaniem ze znajomymi i za lanym poniedziałkiem. Za zjazdem rodzinnym i za tym wrzaskiem w domu. Więc tak mimo corocznego narzekania na wszystkie porządki związane z jakimikolwiek świętami, to bez tego jak dla mnie święta to nie święta.
Poza tym, tutaj nie istnieje taki zwrot jak u nas „Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie powstał”, jedynie „Happy Easter”. I jak dla mnie to za mało, nie czuje przywiązania do tego święta jeżeli ktoś mówi jedynie „Happy Easter” nawet z wielkim uśmiechem i to w kościele, bo Wesołych Świąt, życzymy zazwyczaj (pomijając fakt że nazwa święta jest tu wpisana w życzenia) i po prostu nie wiem, jak dla mnie to za mało. I co jeszcze ? Rozwalił mnie Easter Chicken w kościele, już po Mszy kiedy to już każdy zbiera się do wyjścia, słyszę jakiś krzyk dzieci, odwracam się a tam w drzwiach wielka maskotka kurczaka, która rozdaje dzieciakom jajeczka i króliczki z czekolady. Do mnie to jakoś nie przemawia. Może jestem dziwna, jednakże nasze święta bardziej mi pasują, tak jestem tradycjonalistką. 




 Czy wspominałam już, że upiekłam swoje pierwsze ciasto ? 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Karta kredytowa dla au pair jak to ugryźć, żeby polecieć na Hawaje za 95$ z East Coast?

Match, matcha, matchem pogania, a PM jak nie było tak nie ma... #CC

Czy czegoś się nauczyłam?